12 października 2014

Rozdział 1

 Irytujące krople deszczu nie dawały mi spokoju. Kolejny dzień z rzędu wybudziły mnie ze snu. Wygrzebałam się z pościeli po czym pobiegłam na dolne piętro domku. Mały, stary budynek, w którym mieszkałam od dzieciństwa. Stare drewniane bele zatrzymywały ciepło, wszystkie ściany wewnątrz były koloru liliowego, podłoga skrzypiała przy każdym kroku. Mimo tego babcia nigdy nie zgodziła się na remont. Uważała, że to magiczne miejsce. 
 Narzuciłam kaptur czarnej, znoszonej bluzy i jak codziennie wyszłam z domu kierując się na pobliską polane. Uciekałam tam zawsze, gdy czułam wewnętrzna pustkę a to zdarzało mi się dość często. Rozsiadłam się na mokrym kamieniu. Ulewa przeszła w mżawkę, która lekko moczyła mi włosy wystające z pod kaptura. Nikt oprócz mnie nie zna tego miejsca.  Siedzę tutaj zazwyczaj bezcelowo. Wyobrażam sobie sceny rodem z Zmierzchu, które mogły wydarzyć się w tym miejscu. Walki wilkołaków z wampirami, szabaty czarownic. Może przedawkowałam książki fantastyczne? 
 Od kilkunastu dni czuje na sobie spojrzenie, lecz gdy rozglądam się w poszukiwaniu obserwującej mnie osoby nikogo nie widzę. Mam wrażenie, ze każdej nocy ktoś lub coś siada na końcu mojego łóżka i bacznie mnie obserwuje, sprawdza czy śpię i nic mi nie grozi. Paranoja prawda? Z rozmyśleń wyrwał mnie powiadomienie przychodzącej wiadomości. Szybko odblokowałam ekran komórki 

"Nie będzie mnie dziś, wiec nie mogę cie podwieźć. Przepraszam i kocham Ash xx" 

Świetnie.

 #

 Wpadłam do uniwersytetu cała przemoczona. Skierowałam się w kierunku szatni, oddałam płaszcz po czym ruszyłam pod sale. Moje ulubione miejsce na tyle było wolne w pospiechu zajęłam je wyciągając notes do robienia notatek, których i tak pewnie nie zapisze. Po piętnastu minutach od mojego wejścia zjawił się nauczyciel. W końcu zaczął prowadzić lekcje, która mnie zainteresowała. Uwielbiałam tematy o sztuce starożytnej Grecji. Od zawsze interesowali mnie bogowie, od małego chciałam być jak afrodyta niestety los zachciał inaczej. Brunetka o niebieskich podkrążonych oczach, sinych ustach i poodgryzanych paznokciach - afrodyta XXI.  Przez resztę lekcji patrzyłam tępo w drewniane drzwi w nadziej, ze pomimo wiadomości dziś się pojawi. Od tygodnia nie widziałam już burzy złotych loczków i słodkich dołeczków. Brakowało mi naszych wspólnych wieczorów, wypadów z przyjaciółmi. Jakaś magiczna siła kazała mi to zakończyć, mówiła, że skończy się to źle, lecz ja uparta dalej w tą brnęłam. Z czasem żałowałam swojego wyboru. 
Nagle drzwi otworzyły się a ja niezwłocznie popatrzyłam w ich stronę. Niestety to nie był Irwin. Zrezygnowana wróciłam do bezcelowego bazgrania po zeszycie.
- Czyżby nowy uczeń? - spytał nauczyciel.
- Tak. Dylan Callaway. - zaraz po wypowiedzianych słowach  przeszedł mnie ogromny dreszcz. Zdezorientowana spojrzałam na chłopaka. Jego brązowe tęczówki dokładnie skanowały moją twarz, szukając najmniejszego okazu szoku lub zdziwienia. Czyli on też to poczuł.

#

 Cały dom wypełniał przecudowny zapach domowego ciasta. W pośpiechu zdjęłam trampki po czym powędrowałam do kuchni. Drewniane, ciemne meble z żółtymi witrażami zamiast szyb wypełniały całe pomieszczenie.
-  Cześć. - cmoknęłam babcie w policzek.
- Witaj Katie. Wydarzyło się dziś coś ciekawego? - spytała podejrzliwie.
- Eee...nie. Jak zawsze szara codzienność. - chwyciłam gorący kawałek ciasta.
- Chcesz zatruć sobie żołądek? Odłóż to ciasto, niech wystygnie. - skarciła mnie.
- A może chce się zatruć, hym?
- Nie żartuj sobie młoda panno. Ach! O mały włos bym nie zapomniała, zatrudniłam sprzątaczkę. Codziennie będzie tutaj przychodzić, więc nie przestrasz się.
- Po co? - zakrztusiłam się wypiekiem.
- Nie radzę sobie z porządkowaniem tego całego domu. Z resztą ty też mi nie pomagasz.
- Mówiłam, żebyś go sprzedała.
- Nie mogę kochanie, wiesz o tym. - widziałam, że się spięła.
- Ale dlaczego?
- Przekonasz się w swoim czasie. - wyszła z pomieszczenia. - I mam jeszcze jedną wiadomość dla ciebie. - głowa ukazała się w drzwiach drzwi.
- Jaką?
- Ktoś przysłał ci kwiaty.
- Co?! - wybiegłam z pokoju.
- Idź do pokoju. - szeroko się uśmiechnęła.
Bez wahania wbiegłam po schodach na najwyższe piętro. O mały włos nie wyważyłam drzwi. Na samym środku drewnianego, łóżka leżało kilka fioletowych kwiatów datury. Wpatrywałam się w kolorową roślinę po czym chwyciłam jeden z kwiatów, zeszłam z nim na duł.
- Wiesz może kto to przyniósł? - oparłam się o framugę drzwi.
- Pewnie jakiś anioł. - znów się uśmiechnęła.
- Anioł?
- Datury mogłyby służyć za trąbki orkiestrze aniołów. Sama zobacz jak wyglądają.
Rzeczywiście miała rację, wyglądały jak instrument.
- Ale anioły nie istnieją babciu. - wywróciłam oczami.
- Nagle w to nie wierzysz? Nikt nigdy tego nie potwierdził kochaniutka. 
Wyszłam z pokoju głęboko zastanawiając się nad słowami babci. 

A jeśli ma racje? 
Jeśli wszystkie fantastyczne stworzenia żyją? 

 Zmusiłam się do napisania tego pierwszego rozdziału i mam nadzieje, że wyszedł mi dość dobrze. 
Co do zwiastunu, on jedynie ukazuję połowę fabuły opowiadania ;)
 

2 października 2014

Prolog

Czasem wystarczy jedno zwykłe ''Żegnaj'', aby zniszczyć człowieka.
Ile razy w życiu to usłyszałam? Przepraszam, ale przestałam liczyć. 
W dniu kiedy rodzice oznajmili mi wyjazd do innego miasta, nie zgodziłam się. 
Nigdy nie marzyła mi się słoneczna Kalifornia, wolałam zostać tu w deszczowym Londynie.
Mieszkam u babci, która niedługo skończy siedemdziesiąt lat.
Mały domek, mały pokój w którym kryje swoje tajemnice. 
Towarzystwa dotrzymuje mi czarny kot, którego przygarnęłam sprzed uniwersytetu. 
Tak, studiowałam i studiuje do tej pory.
Nikt nie był zadowolony z kierunku jaki wybrałam.
Raczej nigdy z niczego nie byli zadowoleni.
Kochałam malować i nikt nie może mi przeszkodzić w dalszym rozwijaniu mojego talentu.
Byłam uparta, chamska i bezduszna, ale również wrażliwa.
Mało kto chciał się ze mną kolegować a co dopiero rozmawiać.
Dla ludzi byłam po prostu psychiczna.

Wzięłam się za kolejne opowiadanie whoho. 
Mam nadzieje, że je skończę :)